Xbox Series X – Pierwsze wrażenia

Podziel się z innymi!

Facebook
Twitter
Email
Reddit
WhatsApp

Od premiery nowej generacji minęło już kilka dni. Czas podsumować pierwsze wrażenia i odczucia z konsolą Xbox Series X.

Siedem lat trwała piękna przygoda z konsolą Xbox One. Ta rzecz jasna miała swoje blaski i cienie, jednak mimo to ufundowała graczom szereg niepowtarzalnych wspomnień. Byliśmy przez ten czas świadkami prawdziwej ewolucji. Ogrom zmian, jakie przeszedł od samego początku Xbox One robi wrażenie i pozytywnie napawa na przyszłość.

Poprawiono wiele błędów przeszłości, udoskonalono usługi o genialnego Game Passa, poprawiono system, pozyskano nowe studia. Ot cała masa pozytywnych zmian pod przywództwem Phila Spencera. Dziś z wielką nadzieją możemy patrzeć w przód i liczyć na jeszcze lepszą podróż w dziewiątej generacji konsol.

W tym tekście opiszę Wam moje pierwsze odczucia z najmocniejszą wersją konsoli, czyli Xbox Series X od momentu przyjazdu kuriera, aż po chwilę obecną.

Day One

Wreszcie nastał ten długo wyczekiwany dzień. Od wrześniowego pre-orderu odliczanie zaczęło się na dobre. Całe szczęścia czas wcale nie ciągnął się tak, jak tego się spodziewałem, nawet wręcz przeciwnie. Ostatni tydzień minął błyskawicznie. Ponadto wszystko ułożyło się idealnie: ponad tygodniowy urlop, dzień premiery konsoli oraz wypłata w jednym. Czy można chcieć coś więcej?

Kurier przyjechał do mnie chwilę po godzinie 11:00 rano, także możliwie wcześnie. Gdy tylko na domowym monitoringu zauważyłem, że ten podjechał pod bramę, czym prędzej udałem się w jego kierunku. Niesamowite było to, jak dużo paczek miał tego dnia w aucie. Miałem wrażenie, że szukanie mojej przesyłki trwało wręcz wieczność… Ale w końcu jest i ona! Początkowo myślałem, że to pomyłka. Pudło było zaskakująco niewielkie. Znacznie mniejsze, niż oczekiwałem. Dobrze, ale skończmy te ekscytacji i powoli przejdźmy do meritum, bierzmy się więc za unboxing.

Otwieramy!

Pomijając wyjęcie opakowanie z kartonu, jego otwarcie jest bardzo wygodne. Sprytnie przemyślane taśmy z oczkami pozwalającymi na szybkie ich zerwanie, umożliwiają otwarcie pudła bez użycia jakichkolwiek ostrzy. Całość prezentuje się przejrzyście oraz z klasą. To samo wrażenie towarzyszy po ujrzeniu wnętrza. Ładna, czarna pianka ochrania opakowaną w ciemną bibułkę konsolę. Całość jeszcze owinięta elegancką obwolutą „Power Your Dreams”. Można się poczuć niczym dziecko otwierające swój wyczekiwany prezent spod choinki.

Xbox Series X Unboxing

Sama konsola okazuje się być całkiem kompaktowa. Trochę jak mały pecet. I o ile miałem obawy co do jakości obudowy, to ta w rzeczywistości jest solidniejsza, niż postrzegałem ją na materiałach przedpremierowych w sieci. Solidny, twardy, gruby plastik. Wcale też nie zbiera tak intensywnie odcisków palców, gdy te są suche i nie są przetłuszczone, także w normalnych codziennych warunkach nie powinno być z tym problemu. Nikt też przecież nie będzie jej co chwila dotykać.

Xbox u mnie w domu ląduje na biurku, obok 27 calowego monitora Samsung, na którym mogę pozwolić sobie na rozgrywkę w 1440p przy 120 klatkach na sekundę. One X pozostaje póki co na swoim miejscu w szafce RTV pod telewizorem. Oczywiście wszystko zawczasu przygotowałem tak, aby także Series X mógł być bez problemów i szybko odpalany na dużym ekranie. Konsola stojąc na blacie prezentuje się bardzo elegancko i schludnie, a stanowisko nabrało gamingowego wyrazu. Dodatkowego uroku dodaje zielona poświata, wytwarzana przez taśmę led na brzegu biurka.

Trochę jeszcze biję się się z myślą, czy konsolę pozostawić pionowo, czy może jednak ustawić poziomo. W obu układach wygląda to naprawdę fajnie. Prosty kształt sześcianu jest na tyle neutralny, że powinien bez problemu wpasować się do każdego wnętrza. Owszem, ze względu na niestandardowe względem tego, do czego do tej pory przyzwyczajali nas producenci gabaryty, możecie mieć problem wstawić ją w miejsce dotychczasowo wyznaczone na konsolę, ale gdzieś całą tą moc, mająca nam służyć przez kolejne lata trzeba jednak jakoś upchnąć. Osobiście w tej konsoli widzę coś więcej niż samą konsolę, to znaczy postrzegam ją trochę jako swego rodzaju mebel, element wystroju pomieszczenia. O samym wyglądzie napiszę szerzej w dalszej części tekstu, gdzie zwięźle wskażę to, co mi się podoba, oraz to, co nie.

Okej, sama konsola to nie wszystko. W opakowaniu znajdziemy też przewód zasilający, kabel Ultra High Speed HDMI w standardzie 2.1 umożliwiający cieszyć się rozgrywką w 4K i 120 FPS (na wspierających te parametry wyświetlaczach) oraz kontroler. Ten na pierwszy rzut oka jest bardzo podobny do tego, którego znamy z Xboksa One. Mamy tu jednak garść zmian. Z punktu widzenia gracza otrzymujemy nowego d-pada. Ten teraz jest niczym wzięty z pada elite, ośmiokierunkowy.

Ponadto pojawił się także przycisk „Share” do szybkiego robienie zrzutów ekranu, czy tez nagrywania ostatnich chwil rozgrywki bez konieczności pauzowania gry. Choć zapewne większość graczy być może nie będzie jakoś żywo z niego korzystać, tak ja się z jego obecności bardzo cieszę. Od teraz by uchwycić pożądane przeze mnie ujęcie, nie muszę zatrzymywać gry, jak to miało miejsce do tej pory. Będzie to stanowiło niesamowite udogodnienie przy robieniu screenów do przyszłych recenzji gier, a tych robię naprawdę sporo.

Delikatnej zmianie uległ też kształt. Jest nieco bardziej opływowy, a bumpery i trigery zyskały chropowatą fakturę od spodu, poprawiając przy tym chwyt. Z kwestii technicznych poprawiono nieco input lag względem poprzedników, a stare Micro USB wymieniono na te w nowszym standardzie typu C. Nadal jednak nie uświadczymy wbudowanego akumulatora. Tutaj gracze podzieleni są na dwa obozy, czyli ci preferujący wbudowany akumulator, oraz ci ceniący sobie swobodę w wymianie źródła zasilania. Ja należę do tej drugiej grupy, preferującego możliwość wykorzystania własnych akumulatorów o znacznie większej mocny, niż te wbudowane oraz opcji szybkiej ich wymiany, gdy ulegną rozładowaniu, bez przymusu siedzenia na kablu. Eliminuje to także problem żywotności akumulatora na przestrzeni lat. Minusem jest nieco inny kształt klapki. Jeżeli używaliście zestawów do ładowania, które były z nią zintegrowane, to te już nie będą pasować. Czeka Was przesiadka na paluszki.

Włączamy!

Długo czekałem by usłyszeć ten chór aniołów bezpośrednio ze swojego Xboksa! Pierwsze włączenie i cały proces konfiguracji oraz dashboard, to w dużej mierze to, co doskonale znamy z poprzedniej generacji. Przynajmniej z punktu widzenia użytkownika. Nie otrzymujemy więc tu nic zupełnie nowego, a doskonale nam znany system, który był dopracowywany przez poprzednie lata. Nie ma więc tu mowy o jakimkolwiek błądzeniu po świeżym i obcym interfejsie.

Konfiguracji możemy dokonać w sposób tradycyjny przy użyciu kontrolera, co też zrobiłem, lub w międzyczasie pierwszej aktualizacji z poziomu aplikacji na telefony. Tutaj jednak dysk SSD robi robotę i wszystko przebiega na tyle szybko, że potrzeba korzystania z tej drugiej drogi nie jest już aż tak istotna. Standardowo, tak jak byście przesiadali się ze zwykłego Xboksa One, na S czy X, po wprowadzeniu konta, wita Was identyczna konfiguracja dashboardu, jaką mieliście do tej pory. Ta sama tapeta, te same zakładki.

Teraz czeka najżmudniejsza część, czyli przenoszenie gier. Na ten temat przygotowałem dla Was specjalny poradnik, gdzie pokazuję, jak zrobić to najszybciej. Ja zdecydowałem się na lokalny transfer w sieci pomiędzy starą konsolą a nową. Ładne prędkości przenoszenie na poziomie 650 Mbps, czynią ten proces stosunkowo szybkim. By jednak nie było tak kolorowo, do wybranych gier będziemy musieli pobrać jeszcze dodatkowy patch ulepszający. Tu musicie liczyć się z pobieraniem plików o wadze ~30-60 GB.

Demon prędkości

Nareszcie wysłużony dysk HDD odszedł na emeryturę, a tym samym zastąpił go nośnik SSD. To znacznie podnosi prędkość działania konsoli, a także otwiera furtkę nowym możliwościom w grach, czy tez takim funkcjom, jak Quick Resume. Włączenie konsoli to teraz kwestia kilkunastu sekund. Szczerze musze przyznać, że aż tak dużej różnicy się nie spodziewałem. Włączanie gier również w magiczny sposób stało się dużo, dużo krótsze. Porównaliśmy to dla kilku gier:

Pozycja: Xbox One X Xbox Series X
Uruchamianie konsoli 1:31 0:23
GTA V 1:54 0:43
GTA IV 1:31 0:44
Forza Horizon 4 2:47 1:17
Red Dead Redemption 2:55 1:23

Na szybkim włączaniu gier się nie kończy. To też sposób ich działania, to lepsza grafika, wyższa liczba klatek, znacznie krótsze ekrany ładowania, błyskawiczna szybka podróż między lokacjami, czy zmiana auta w Forzie Horizon 4. To robi wrażenie. Chyba każdy dobrze zna ten efekt slow motion, przy pauzowaniu FH4, który to jak się okazuje, teraz totalnie nie istnieje, a przejście jest nadwyraz płynne.

W tym wszystkim dostajemy także Quick Resume. Funkcja cudowna. Nie dość, że mamy króciutkie loadingi, to teraz postępy wybranych gier pozostają zapamiętane w pamięci podręcznej, a nasza rozgrywka odpala się od momentu, gdzie ją ostatnio skończyliśmy. W ten sposób możemy przeskakiwać pomiędzy trzema tytułami dla Series X|S oraz większej ilości dla wcześniejszych generacji, także po wyłączeniu i włączeniu konsoli.

Dzięki temu siadając po całym dniu do konsoli, już po kilkunastu sekundach jesteście w samym środku rozgrywki. Nie tracicie czasu na ładowanie gry i podróż w niej do miejsca akcji.

Kultura pracy

Xbox Series X bazuje na jednym dużym wiatraku u samej góry. Powietrze zasysane jest od spodu oraz tyłu i wypychane ku górze poprzez 144 duże otwory. Jeżeli macie obawy, co do głośności pracy sporego wentylatora, to możecie być o to spokojni. Niezależnie od ogrywanego tytułu i czasu grania, dźwięk jest praktycznie niesłyszalny, a swoją konsolę mam ustawioną na wyciągnięcie ręki, kiedy to gram na monitorze.

Trudno też jest mocniej konsolę zgrzać. Póki co trudno znaleźć tytułu, który by robił na niej większe wrażenie. Nawet dłuższa zabawa w Red Dead Redemption 2 nie dała się we znaki. Aczkolwiek, po kilku rundach gry wieloosobowej w Gears 5, przy 120 klatkach na sekundę robiło się nieco cieplej. Wentylator działał tak samo cicho, ale dało się wyczuć całkiem duże ilości wdmuchiwanego ciepła, oraz lekko nagrzaną górną połowę ścianek obudowy.

Widać więc, że konsola bardzo dobrze radzi sobie z odprowadzaniem ciepła na bieżąco w dużych ilościach. Jednak osobiście nie wstawiałbym jej do zbyt małej szafki RTV zabudowanej od trzech stron.

Garść spostrzeżeń

Konsola jak już wspomniałem jest całkiem nieduża, a na dodatek bez problemów szybko ustawicie ją w pionie lub poziomie. Bez żadnych śrubek i dodatkowych podstawek. Z jednej strony jest to atutem, ale w niektórych przypadkach może okazać się dokuczliwe. Z racji wlotów powietrza zamontowanych u spodu, podstawka została na stałe zintegrowana z konsolą i nie można jej odczepić, gdybyście chcieli ją położyć na boku. Nie jest to wtedy jakiś super estetyczny element, ale zabezpiecza użytkownika, gdyby ten zapomniał zamontować ją ponownie, chcąc wrócić do pionu. Mogłoby się to źle skończyć, ze względu na zaburzoną cyrkulację powietrza.

Co prawda na podstawce skryto słynne „Hello from Seattle”, obecne na Waszych Xboksach One oraz kontrolerach, ale była tez to możliwość ukrycia dużego, okrągłego logo. Na szczęście ta część konsoli w moimi przypadku chowa się za monitorem gdy konsola leży i ten problem mam z głowy.

Z kolei góra to minimalistyczna, wklęsa konstrukcja z fajnym bajerem. Otóż zależnie od tego, pod jakim kątem na urządzenie spojrzymy, zobaczymy zmieniający rozmiar zielony rdzeń.

Początkowo przed premierą można było odnieść wrażenie, że jest tam pewnie źródło światła, wszystko jednak okazuje się być sprytnie zamontowanym plastikiem. Z jednej strony fajnie, ale ledy też by tu mogły wypaść fenomenalnie.

Pozbyto się też portu HDMI IN, za którego pomocną mogliśmy pod konsolę podłączyć np. dekoder. Osobiście użyłem tego może z dwa razy w przypadku poprzedniej generacji. Nie dziwię się więc, że z tego zrezygnowano, co też na pewno korzystnie wpłynęło na cenę i koszty produkcji. Tym samym zniknęła obsługująca to wszystko aplikacja OneGuide, co też oznacza, że pożegnano kompatybilność z tunerem DVB-T. Podobnie porzucono uśmiercony już sensor Kinect. Z jednej strony zrozumiałe, bo gier na tej generacji szukać na próżno. Z drugiej strony, posiadając adapter myślę, że zgodność mogłaby pozostać tu zachowana, mimo to uważam to za szczegół. I tak najlepszą maszynką do Kinecta jak dla mnie jest Xbox 360.

Na pewno największą stratą dla wielu może być brak złącza optycznego, które to jeszcze zdawało się być obecne na wycieku jednego z pierwszych prototypów. O ile korzystające z niego słuchawki dostaną aktualizację i wykorzystają port USB, tak dla osób z amplitunerami i kinami domowymi, może być to uciążliwe.

Cicho pożegnano się także ze wsparcie streamingu na komputery z Windowsem 10. Choć konsola jest widoczna w aplikacji, to jej streaming nie jest już obsługiwany i pozostaje to domeną poprzedniej generacji. Nie zapowiada się też na wdrożenie tego na Series X oraz S.

Podoba mi się za to, jak ukryto port napodczerwieni. Nie znajdziecie na konsoli teraz żadnego „oczka”, bowiem czujnik sprytnie skrył się w przycisku do parowania kontrolerów. Szkoda tylko, że czujnika nie można nigdzie wyłączyć w ustawieniach. Mając w pokoju więcej niż jedną konsolę, powstanie konflikt, a na polecenia będą reagować obie. Dlatego też w przypadku One X musiałem zasłonić go kawałkiem czarnej taśmy.

Super, że dostajemy tak dużą kompatybilność nie tylko pod względem gier, ale także sprzętu. Super, że nowe kontrolery zadziałają ze starą konsolą i vice versa. Zagranie bardzo fair, pozwalające uniknąć dodatkowych wydatków, czyniąc stare pady nadal równie przydatnymi.

Microsoft wzorowo odrobił pracę domową i wyciągnął wnioski po katastrofalnym starcie Xboksa One. Wreszcie doczekaliśmy się godnego marki startu generacji oraz dobrej perspektywy na następne lata.

Autor wpisu:

Piotr Dudek

Piotr Dudek

Człowiek i gracz. Od wielu lat gram na konsolach Microsoftu. Moją pierwszą był Xbox 360 w zestawie z Forza Motorsport 3. Jestem  fanem 4K na dużym ekranie.  Od 8 lat jestem w programie Xbox Insider, o którym często też tu piszę. GT: Marianek9.

Promocje Xbox od CDKeys

Najnowsze wpisy, które warto zobaczyć: