Pamiętacie te cudowne czasy Małyszomani, kiedy to wszyscy zbieraliśmy się przed telewizorniami dmuchając w ekran, aby Adam oddał jak najdalszy skok? Albo te wieczory spędzone z myszką w dłoni przy DSJ? Czy Ultimate Ski Jumping 2020 daje szansę na sentymentalną podróż do tych czasów? To własnie dziś sprawdzimy!
Zdania na temat skoków narciarskich bezapelacyjnie są bardzo podzielone. Jedni będą uwielbiać, a drudzy nie będą widzieć w nich totalnie nic ciekawego. Jestem jednak przekonany, że niejeden z dzisiejszych graczy wychował się na słynnym Deluxe Ski Jump. Piękne czasy. Nie liczyła się grafika, liczył się duch gry i rywalizacja. Osobiście byłem zakochany w trzeciej odsłonie.
Doskonale pamiętam do dziś, jak wraz z bratem oraz tatą zasiadaliśmy przed kineskopowym monitorem komputera i zagrywaliśmy się do późna w skoki narciarskie. Były to jeszcze czasy myszek z kulką zamiast lasera.
Dziś, dzięki niewielkiemu i Polskiemu studiu Blue Sunset Games, otrzymujemy szansę, by cofnąć się w czasie do tych niepowtarzalnych lat naszego życia. Na konsolach pojawia się Ultimate Deluxe Ski Jumping 2020. Gra zrobiona w podobnych klimatach co pierwowzór. Otrzymujemy tu retro-pixelową grafikę 2D, która wygląda całkiem przyzwoicie. Mamy więc szansę poczuć ten klimat. Ale czy na pewno? Czy sam wygląd wystarczy, by skraść serca graczy? Co więcej oferuje nam ta produkcja?
Wiedząc, że zbliża się premiera gry, od razu wiedziałem, że będę chciał ją wypróbować z dużą nadzieją, że będzie to świetna opcja na luźne granie czy wspólną rywalizację ze znajomymi. W końcu nadszedł ten dzień i włączam grę. Delikatnie straszy dosyć długi ekran wczytania, ale to nic. Dalej wszystko wygląda znakomicie. Menu główne robi wrażenie prostego i schludnego.
W prosty sposób możemy przejść do wybranego trybu gry. Czeka na nas między innymi krótka kampania, tryb zawodów, trening czy samouczek. Znajdziemy więc tu tak naprawdę wszystko, czego potrzebujemy. Dopełnieniem tego jest edytor wyglądu gracza. Ten niestety z początku jest mocno ograniczony. Wszystkie dodatkowe stroje będziemy musieli sobie odblokować wraz z postępami w karierze za zarobione fundusze. Na dobrą sprawę nigdzie nie ma tez napisane kiedy, za co i ile zarobimy.
Finalnie i tak do wyboru mamy jedynie po kilka wzorów każdego z elementu ubioru i wyposażenia. Na próżno szukać tu palety barw na dobór dowolnego koloru. Jednym słowem jest dosyć skromnie. No ale nic, może dalej będzie już tylko lepiej?
Kampania nie należy do najdłuższych i nie wiadomo jak rozbudowanych. Trzeba potraktować ją raczej jako formę miłego dodatku. Przy tak niewielkim studiu trudno o coś z rozmachem. Jak więc wygląda kampania? Ta została podzielona na 12 oddzielnych poziomów. W nich mamy się wcielić w początkującego skoczka, Andrzeja Strucka. Jak się więc już zapewne domyślacie, wejdziemy w jego buty, (a nawet narty) od skromnych początków kariery, sięgając czasów prowizorycznej, 16-metrowej skoczni, aż po złote medale na międzynarodowej arenie.
Kampania pędzi w zawrotnym tempie. Z poziomu na poziom przenosimy się na inną skocznię, błyskawicznie z ulicy pojawiamy się na ogromnych mistrzostwach świata. Jest bardzo liniowo. Etap, na jakim znajduje się nasza kariera, opisują jedynie plansze, prezentowane na początku z każdej misji. Nie musimy się też martwic o odpowiedni ubiór i sprzęt. Wszystko jest tutaj jednakowe, bez żadnej wartości.
Skoro ten aspekt już omówiliśmy, przejdźmy teraz do zawodów w trybie swobodnej gry. Kreator jest zrobiony bardzo fajnie, w należyty sposób. Do wyboru mamy 16 skoczni podzielonych na zimowe, letnie oraz specjalne. Przykładem takiej dodatkowej może być obiekt narciarski na księżycu. Wybrać możemy dowolną ilość. Zadecydujemy także, czy chcemy wziąć pod uwagę kwalifikację, liczbę graczy SI, oraz to w ile osób będziemy brać udział w turnieju sprzed telewizora oraz ogólny poziom trudności.
Niestety, nie możemy zadecydować kto będzie grał. Dla przykładu, wybierając zawody dla pięciu graczy, do zawodów zostanie przydzielonych pięciu pierwszych skoczków z listy w kreatorze. Nie będzie mógł więc zagrać drugi z piątym i ta dalej.
No dobrze, ale trzeba też skupić się na tym, co tak naprawdę jest najważniejsze. Na skoku. Tu delikatnie mówiąc, niestety nie jest tak dobrze, jak można by oczekiwać. Standardowo wybicie się z belki oraz z progu odbywa się przy naciśnięciu jednego, bądź dwóch klawiszy (zależnie od poziomu trudności). Poza sztywną animacją, do tej pory wszystko działa bez zarzutu. Skoczek jedynie wygląda bardzo drętwo, a narty nie zawsze wpasowują się w rozbiegu. Ale idźmy dalej.
Najgorzej robi się w powietrzu. Co prawda możemy korygować w locie naszą pozycję, jednak gra nieskutecznie nas do tego zmusza. Praktycznie nic nie musimy robić, by lecieć w pożądany sposób. Nie wiemy też, jak silny wiatr na nas oddziałuje. Owszem, na ekranie znajduje się strzałka odwzorowująca jego kierunek, ale nie wiemy nic o jego sile i prędkości. Lądowanie też nie należny do jakkolwiek realistycznych. Możemy wcisnąć przycisk na ostatnią chwilę, ale i tak z powodzeniem uda nam się wylądować w jednym kawałku. Całość stanowi mocne zaprzeczenie jakimkolwiek prawom fizyki.
Niewiele mówi nam też sama skocznia. Ilość oznaczeń na podłożu jest bardzo znikoma. Nie wiemy też nic o jakimkolwiek orientacyjnym punkcie lądowania, który dałby nam pewną pozycję w turnieju. Niewiele mówi też widownia. Niby jest, czasami ją nawet przez chwile słychać, ale poza tym gra jest tak naprawdę niema. Poza dźwiękami zjazdu po rozbiegu nie słychać nic oprócz wiatru. Bardzo dziwne doświadczenie. Trochę tak, jak gdyby gra była niekompletna. Brakuje tu bardziej żywych, nieustających efektów kibiców, sygnałów dźwiękowych, czy prostej muzyki. Totalnie nie buduje to atmosfery zawodów na dużą skalę.
Sami kibice, choć są niewymagającymi obiektami 2D, to co chwilę się powtarzają. Można tu zaobserwować jedynie garstkę różnych kombinacji. Podejrzanie wygląda też sam skoczek. Jako jedyny wygląda zupełnie inaczej, niż cała reszta gry. Totalnie przełamuje pixelowy klimat gry. Wygląda jak wyjęty z zupełnie innej produkcji.
Docenić można pracę, jaką włożono w nadanie unikalnego klimatu dla każdej ze skoczni. Zauważalne jest to, że starano się tu zachować dbałość o różnorodność, wyróżniając od siebie każdy z obiektów. Czechy znajdują się w krajobrazie ładnie narysowanych drzew, tworzących efekt przestrzeni, zasłaniając nieco przy tym skoczka na rozbiegu, co jest ciekawym i efektownym pomysłem. Z kolei Norwegia będzie skryta w ostrym cieniu mgły.
Fajnie, że pojawiły się też trzy bonusowe lokacje. Te zostały ulokowane między innymi na plaży, czy już na wspomnianym księżycu. W tym wszystkim jest to element, który można śmiało zaliczyć na plus.
Przechodząc do kilku słów zwieńczenia tej recenzji, należałoby podsuwać wszystkie moje przemyślenia na temat Ultimate Ski Jumping 2020. Otóż widać, że mimo ograniczonych zasobów ludzkich studio Blue Sunset Games dało z siebie wszystko, by zrobić z tej produkcji jak najlepszy jakościowo tytuł. Bardzo starannie zrobione lokacje, dobrze skontrowane menu przypominające te, które widzieliśmy przed laty. Kompletny zakres dostępnych trybów. Tu wszystko gra i buczy.
Zgrzyty pojawiają się już przy drobnej niekonsekwencji graficznej z modelem skoczka oraz wybrakowanym dźwiękiem. No i to, co najistotniejsze, czyli fizyka skoku, która moim skromnym zdaniem totalnie nie zdaje egzaminu. W rezultacie gra może szybko nudzić i nie dawać zbyt wiele frajdy. Byłaby to pozycja dobra, by sprawdzić ją w ramach Xbox Game Pass. Tam jej jednak nie znajdziecie.
Gdybyście jednak zdecydowali się sprawdzić ją na własną rękę już teraz, to przyjdzie Was zapłacić za nią 45,99 złotych. Szukać możecie oczywiście w Microsoft Store.
Plusy
- Retro oprawa graficzna
- Dbałość o różnorodność obiektów
- Dostępne tryby
Minusy
- Stosunkowo długi ekran ładowania
- Fatalna fizyka
- Drętwe animacje
- Znikome dźwięki
- Nie porywa