The Ascent – recenzja. Miejska dystopia.

Podziel się z innymi!

Facebook
Twitter
Email
Reddit
WhatsApp

Klimaty cyberpunkowe goszczą w coraz to większej liczbie gier. Entuzjaści neonowych kolorów w ponurych uliczkach będą zachwyceni. A czy my byliśmy?

Planeta na której metropolie sięgają samego nieba nabrała kolorowego ale i niebezpiecznego charakteru. Melancholia będąca codziennością spowodowana jest podziałem na grupy, gdzie jedni pną się ku górze, a inni wąchają ścieki znajdujące się na dole. Przygnębiający widok uliczek zmaga się z neonową poświatą odbijającą się w kałużach podczas deszczowych dni.

The Ascent

Wcielamy się w pracownika a raczej niewolnika Grupy Ascent. Pomimo, iż zarządza ona wszystkim nagle bankrutuje. Te niewyjaśnione okoliczności upadku najpotężniejszej mega korporacji powodują narastające pytania o przyszłość naszego bohatera. Jedynym rozwiązaniem jest podwinięcie równie kolorowych rękawów co świateł na ulicach i wzięcie sprawy w swoje ręce.

Lekkie RPG

Widok izometryczny i strzelanie. Do tego nie mogło zabraknąć elementów RPG jak opcji rozwoju postaci. Mogą nimi być ulepszenia poziomu zdrowia czy poprawa celności. Na szczęście nie ujrzymy klas broni, a jedynie ulepszenia broni dystansowej. Możemy zatem inwestować w nasze cacko aby otrzymać jak największe korzyści. Przykładowo będziemy mogli uzyskać szybsze przeładowania czy zwiększyć ilość obrażeń krytycznych. Oprócz broni na polu walki korzyść znajdziemy w wybuchowych beczkach, czyli nieodłącznym elemencie tego typu gier aby uzyskać jak najlepsze widowisko. Oczywiście służą głównie do pokonania wrogów ale każdy lubi czasami coś wysadzić, prawda? A dobrze wiemy, że im większe BUM tym lepsza satysfakcja. Dlatego często rozwalam je tak po prostu, co będą tak sobie stać.

The Ascent

Beczki wybuchowe to jedno ale czym byłby cyberpunkowy świat bez dronów, botów i innych dziwnych stworzeń? Wiec i tego nie mogło zabraknąć chociażby dla samego klimatu ale najważniejsze jest to, że będą nam pomagać.

Przyjemny chaos

The Ascent nie porywa dialogami, szczególnie wtedy gdy często nawet ich w ogóle nie ma. Za to jak się rozkręci, to można zacząć z nudów już je pomijać. I tak będziemy wiedzieli o co chodzi, tak trochę jak w Modzie na Sukces.

Otoczka fabularna jako tako zapoczątkowana i trzymana w głowie aspirująca nawet do nowego BladeRunnera zmaga się z niewykorzystanym potencjałem. Jednak strzelanie w grze wzniosło się ponad wszystko, przez co (a może i dzięki temu?) zapominamy o co walczymy. Ważne, że pokonujemy wrogów jeden po drugim. Ważne, że przemierzmy ponure i odymione zakątki przez które nieśmiało wpada różowo-czerwona poświata. A czerwony to kolor krwi, więc pragniemy większej ilości zabójstw bo to sprawia największą przyjemność w grze. Czujemy wtedy przyjemny chaos więc nie zrażamy się nawet po przegranym starciu. Chyba, że punkt zapisu niemiłosiernie cofnie nas odrobinę za dużo. Pamiętajmy jednak, że w każdym szaleństwie jest metoda co w tym przypadku naprawdę się sprawdza.

The Ascent

Pełne gacie magazynki

Nic nie popsuje nawet najlepszej sieczki jak nagły brak pocisku w komorze. Przeładowana i gotowa broń do walki to nieodłączny element naszej gry. Bez tego możemy znaleźć się w niekomfortowej sytuacji, szczególnie gdy kilku dobrze uzbrojonych wrogów napiera w naszą stronę.

Zaglądając w każdy zakamarek znajdziemy skrzynie z amunicją ale i też będą one losowo upuszczane przez pokonanych wrogów. A tych niekiedy będzie cała masa lub odwrotnie – może gdzieś wyskoczy na nas jeden śmiałek. Jednak gdy będzie ta pierwsza opcja – uwierzcie mi na słowo -będzie się działo, będzie zabawa i nocy będzie mało aby pokonać ich wszystkich bez poniesienia obrażeń. Wisienką na torcie są nasze moce. Chociażby samo odepchnięcie wrogów z taką siłą, aż im spadają kapcie, drewniane skrzynie się rozwalają a podłoże się odkształca. To nadaje walce kwintesencji.

Zwykli wrogowie to pestka w porównaniu do bossów za którymi kryje się jeszcze więcej oddanych i na ślepo walczących złoczyńców. Tak naprawdę to oni wspierają ich w walkach aby wokół nas zapanował totalny chaos. Strzelamy w lewo, robimy obrót to tyłu, strzelamy w prawo, potem jeszcze kolejny unik i tak bez przerwy. Widowisko, które się rozkręca pchnie nas ku większej liczbie wrogów. Czujemy niedosyt więc pragniemy jeszcze więcej przelewu krwi. Gra wciąga i to jest najpiękniejsze.

The Ascent

Ciągła walka

Będąc w ciągłej akcji możemy chwilę odetchnąć a mianowicie schować się za osłonę. Nie będzie to tchórzostwo a wręcz przeciwnie, ponieważ nasza broń uniesie się tuż nad przeszkodą i z łatwością powali wroga. Jednak trzeba mieć oczy dookoła głowy, bowiem zło czai się z każdej strony.

Walka w grze to nie tylko strzelanie. Walką też możemy nazwać myśli, które przechodzą przez głowę na widoki porozrzucanych ludzkich strzępów. Niekiedy leżą jeden na drugim niczym małe składowiska odpadów. Taki widok rodzi bunt a co za tym idzie wojnę o lepsze jutro. Tak więc misja za misją i na koncie większa ilość zabójstw od Johna Wicka.

Podsumowanie

Gra nie posiada poziomu trudności co niekiedy jest plusem a innym razem minusem. Jedne walki są tak proste, że zaczynamy wierzyć w swoje umiejętności a potem przychodzi moment totalnej jatki, gdzie ledwo uchodzimy z życiem. Może to być frustrujące, ba, na pewno jest.

Niekiedy denerwuje zakres pola widzenia. Kamera znajdująca się tak blisko naszej postaci sprawdziłaby się na pokazie mody a nie podczas walki. Potrafi wtedy wprowadzić zamieszanie, ponieważ widzimy jak wrogowie nas ostrzeliwują ale ich samych już nie dostrzeżemy. Wtedy tracimy cenne sekundy na zlokalizowanie nieprzyjaciół.

Jak już wcześniej wspomniałam zapis punktu kontrolnego (tylko i wyłącznie) to kiepskie rozwiązanie. Brak ręcznego zapisu czasami zniechęca do podjęcia ponownego starcia z obawą o daleki powrót. Przechodzenie po raz kolejny i powalenie tuzina wrogów tylko utrwala w przekonaniu, że gra czasami jest jednak wymagająca.

Pomimo wszystko, gra się podoba. Towarzysząca muzyka dopełnia charakterystyczny cyberpunkowy świat. Te wszystkie neonowe światła, smog na ulicach i typy spod ciemnej gwiazdy składają się na niesamowity klimat. Wiele pytań rodzi się w głowie podczas rozgrywki, jednak rozmowy z NPC wiele wyjaśniają. Odpowiedzi na zawiłe i niezrozumiałe rzeczy znajdziemy nie tylko w misjach głównych ale również pobocznych.

The Ascent wyszło spod skrzydeł małego, ale jakże utalentowanego studio. To tylko pokazuje, że jeśli ktoś wierzy w to co robi, to mu się uda. Moim zdaniem gra jest takim małym diamencikiem, nieco nieoszlifowanym, jednak wyróżnia się na tle innych, nawet dużych kamieni szlachetnych.

Gra od dnia premiery znajduje się w Xbox Game Pass na konsole, PC a także w chmurze. Jeśli ktoś nie próbował swoich sił, gorąco polecamy ją wypróbować. Może i Wam się spodoba?

Grę znajdziecie też w Microsoft Store.

Testowaliśmy na Xbox Series X.

Plusy

  • Graficznie prezentuje się dobrze
  • Niezła elektroniczna muzyka
  • Dużo akcji

Minusy

  • Kamera czasami potrafi zdenerwować
  • Brak poziomów trudności
  • Zdarzają się braki w tłumaczonych napisach
7

 

Autor wpisu:

Katarzyna Pruska

Katarzyna Pruska

Przygodę z grami zaczęłam od Commodore 64 – dzięki starszemu rodzeństwu. Fanka dużych produkcji w 4K ale także indyków. Z „Zielonymi” od 2013r. GT: John McC1ain007

Promocje Xbox od CDKeys

Najnowsze wpisy, które warto zobaczyć: