Jesteś ostatnim ocalałym Wojownikiem Dibromu, los zmusza cię do zabicia siedmiu Akolitów, czyli potężnych i opętanych przez złośliwe bóstwa istot. Tak właśnie zarysowuje się fabuła dziś recenzowanej gry.
Morbid: The Seven Acolytes jest przedstawicielem gier RPG w stylu soulslike spod rąk studia Still Running. Gdy tylko pojawiła się możliwość, by sprawdzić ten tytuł w pierwszej kolejności zagłębiłem nieco temat i między innymi spojrzałem na dostępny zwiastun.
Moim oczom ukazała się pixelowa produkcja w klasycznym w rzucie izometrycznym z fantastycznym mrocznym klimatem oraz potęgującą to odczucie narracja. W tym momencie jedni mogli by powiedzieć „Hej, mamy nową generację konsol, po co grać w pixelowe gry?”. Dla mnie nie ma to aż takiego znaczenia. Zawsze patrzę na to pod tym kątem, że każda nisza graczy zasługuje na to, by otrzymywać produkcje do siebie dopasowane.
Ma to swój unikalny styl, a gry nie musza być tylko w 3D, 4K i HDR przy 120 klatkach na sekundę. Zdecydowanie liczy się sposób wykonania, bo grę w pikselowej oprawie również można zrobić beznadziejnie a także i zachwycająco. Morbid zdecydowanie bliżej ma do tego drugiego, ale rzecz jasna ma też swoje słabe punkty. Zacznę może tutaj trochę od tyłu, ale sposób odtworzenia świata gry przez ich twórców bardzo mi się podoba.
Jest mrocznie ale zarazem jest w tym to coś, co wciąga i zachęca do dalszej eksploracji i przemierzania każdego kolejnego metra. Świat jest podzielony na kilka lokacji, przy czym te są z reguły całkiem rozległe. Niekiedy można trochę się pogubić. Nie mamy tu do dyspozycji żadnej mini mapki, jesteśmy więc zdani na samodzielną orientację w terenie. Uniwersum skrywa w sobie trochę tajemnic i ukrytych miejsc, gdzie doszukać się możemy dodatkowych przedmiotów. Czasami warto więc zanurzyć się w wysoką roślinność i odrobinę rozejrzeć. Zaś jeśli o samo otoczenie chodzi, to sporadycznie miałem jedynie problem z ocenieniem wysokości terenu. Niekiedy chciałem gdzieś przejść, a okazywało się, że jest tam wzniesienie, które w moim odczuciu nie jest dostatecznie dobrze oddane.
Wróćmy jednak do samego początku przygody. Budzimy się na brzegu, wyrzuceni przez fale morza. Dochodzimy do siebie, otrzepujemy, znajdujemy jakiś miecz i zaczynamy ciężką wyprawę. Przed nami w końcu siedmiu Akolitów do zgładzenia. Poza tym nie ma tu szerzej nakreślonej fabuły. Owszem, po drodze wykonamy kilka pomniejszych zadań, aczkolwiek wszystko sprowadza się do naszego głównego celu i chodzenia w jedną i drugą stronę.
W sprawniejszym podróżowaniu pomogą napotykane raz na jakiś czas portale, które sukcesywnie będziemy odblokowywać. Będą one swego rodzaju ogniskami, gdzie będziemy się odradzać, regenerować poziom życia, dokonywać szybkiej podróży, śledzić aktualny postęp poszczególnych questów, czy też dokonać pewnych ulepszeń postaci, o czym nieco dalej.
W swoich pierwszych krokach nauczymy się przede wszystkim sterowania, oraz podstaw niezbędnych do przetrwania. Pomagają w tym zebrane na początku podręczniki, zawierające najważniejsze wskazówki. Wyczytamy w nich jak się poruszać, skutecznie atakować oraz bronić się. Nie ma w tym nic szczególnego, wdrożenie gracza ni zostało sprytnie wplecione w historię, tak by nawet nie zauważyć kiedy się uczymy. Zawsze doceniam taki zabieg w jakiejkolwiek grze. To są jednak detale, bez większego znaczenia dla całej produkcji.
Duże znaczenie ma za to walka. W przypadku tego tytułu jej brakować nie będzie, aczkolwiek sam mechanizm nie robi zbyt wielkiego wrażenia, nie jest w żaden sposób przełomowy. Jest on jednak jak najbardziej dostatecznie wystarczający. Do dyspozycji mamy dosyć klasyczny zestaw ruchów, czyli ciosy lekkie (szybkie), oraz te mocniejsze i zarazem wolniejsze, możemy wykonywać uniki, czy też skradać się. I wierzcie mi, że jakiekolwiek skradanie się jak dla mnie jest totalnie zbędne. Nawet idąc w kierunku wroga bez żadnego skrępowania wcale nie byłem wykrywany na tyle szybko (albo i wcale), by nie móc zaatakować jako pierwszy. Ba, zdarzało się nawet, że chciałem wyprowadzić atak zza pleców, a tu niespodzianka – oponent postanawia sobie odejść, a ja przecinam mieczem powietrze i nieudolnie staram się go złapać raz jeszcze, z tym samym rezultatem.
Początkowo, gdy umiejętności naszej bohaterki są dosyć niskie jest dosyć ciężko. Szybko się męczymy (o czym zaraz), mocno obrywamy, a nawet jeden ze słabszych stworów może przysporzyć nam niemałe problemy. Znacznie łatwiej robi się odrobione później, kiedy to jesteśmy w stanie rozprawić się z nieproszonymi gościami jednym czy dwoma ciosami. No, czasami trafi się ktoś nieco bardziej wymagający. Brakowało mi jednak trochę więcej balansu, momentami bywało dość nierówno. Głównie jeżeli mowa tu o bossach. Z jednymi szło bardzo łatwo, ale były też znacznie bardziej wymagające przypadki bez zachowania przy tym jakiejkolwiek chronologii.
Z jednej strony fajne jest to, że musimy pamiętać o swojej kondycji. Każdy ruch bronią, unik, bieg zabiera powietrze z naszych płuc. Gdy pasek zbliży się do zera, jesteśmy na tyle zmęczeni, że nie jesteśmy w stanie wyprowadzić żadnego ciosu, czy zrobić zwinnego ruchu. Należy naprawdę mądrze zarządzać siłą, bo wierzcie mi tej często brakuje w najważniejszych momentach, i to jest właśnie ta druga strona medalu. Bowiem o ile generalnie nasze ruchy w grze nie są zawrotnie dynamiczne, to początkowo pogłębia jeszcze to błyskawicznie kończąca się kondycja. Warto dodać, że ta to jeszcze nie wszystko, bowiem istotny będzie także nasz stan psychiczny. Gdy ten będzie stopniowo spadał, napotkamy się pewne na skutki uboczne. Gdy będzie już naprawdę źle, zaczniemy widzieć duchy zabitych już potworów, a te powtórnie będzie trzeba pokonać. To mi się nawet podobało, ale czasami potrafiło być uciążliwe. Sposób w jaki oddano wszystkie bestie, jest naprawę dobrze zrealizowany. Każda z nich wygląda dość odrażająco i poprawnie obrazuje to, z jak silnym delikwentem mamy do czynienia. Dla bardziej ciekawych graczy w portalach przygotowano podręcznik, w którym zawarto garść informacji o każdym stworze i ogólne dane na temat otaczającego świata.
Zadowalający jest arsenał dostępnej broni. Znajdziemy wszelakiej maści miecze, ale i też broń dystansową. W tym strzelby, łuki i tym podobne. Każda z broni cechuje się innymi wartościami, prędkością. Wszystko co będziemy posiadać, zdobędziemy samoczynnie wraz z postępami. Nie ma tu elementu handlu. Nic nie kupimy, nic nie sprzedamy, nic nie zarobimy. Nie czułem też w żadnym momencie takiej potrzeby. Musimy za to starać się trzymać przy sobie głównie potrzebne przedmioty. Miejsce w plecaku jest ograniczone na kilka pozycji, a nim większa rzecz, tym więcej miejsca będzie zajmować. Działa to trochę jak tertes – im zręczniej wszystko ułożymy, tym więcej się zmieści. Zdobyte wyposażenie możemy ulepszać za pomocą runów. Te, podobnie jak cała reszta przedmiotów, będzie rozrzucona po całej mapie w ukrytych skrzynkach, a także wypadać z pokonanych wrogów. Większość mieczy posiada określoną ilość wolnych miejsc, by wsadzić w nie owe magiczne kamienie. Tutaj też każdy z nich posiada inne właściwości. Od nas samych zależy jak to wszystko skomponujemy. Wprowadzone modyfikacje możemy odwrócić, ale potrzebne będzie do tego specjalne narzędzie, które nie jest zbyt łatwe do zdobycia, a wykorzystane raz runy, przepadają bezpowrotnie, bez możliwości ponownego użytku. Nie możemy za to w jakikolwiek sposób wpłynąć na zbroję. Ta jest stale jedna i niezmienna.
W odpowiednim momencie rozgrywki, na swojej drodze zaczniemy napotykać specjalne ołtarze. To przy nich nich uzyskamy kolejne błogosławieństwa. Te możemy podejrzeć przy dowolnym portalu, a zwizualizowane zostały one w postaci kart, gdzie każda z nich ma przypisane swoje atuty. Będzie to na przykład większy pasek zdrowia, lepsza kondycja, lepsza jego regeneracja, potężniejsze ciosy względem silniejszych oponentów i tak dalej i tak dalej. Za zebrane punkty przy zdobywanych poziomach poszczególne zdolności będziemy mogli udoskonalać.
W tym wszystkim jest ten pewnie haczyk. Odnalezione błogosławieństwa możemy ze sobą dowolnie łączyć, jednak tylko w ramach dostępnych na nie slotów. Na początku tych do dyspozycji będziemy mieli tylko dwa, jednak wraz z postępami zdobędziemy kolejne. Jest to fajny element, dobrze przemyślany, wnoszący sporo do rozgrywki. Korzyści płynące z błogosławieństw zauważalnie wpływają na sposób naszej gry.
Na minus wskazałbym za to narrację, albo raczej jej brak. Choć właśnie wspomniany przeze mnie na początku zwiastun (dostepny poniżej) przyciągał uwagę klimatycznym głosem, tak w rzeczywistości przez całą grę nie usłyszymy nic. Linii dialogowych do czytania też jest tyle, co nic. Pojedyncze NPC obecne w grze rzucają nam jedynie w kółko tymi samymi kwestiami, a questy to wymiana dosłownie paru słów.
Morbid: The Seven Acolytes kupicie w Microsoft Store.
Grę do recenzji udostępnił wydawca. Testowaliśmy na Xbox Series X.
Plusy
- Klimat oraz styl
- Całkiem obszerne lokacje
- Bogate wyposażenie
- Błogosławieństwa
Minusy
- Niezbyt udany balans poziomu trudności
- Silnik walki bez szału
- Gra jest niema